Na Zachodzie głucha cisza, o tyle razy omawianej pomocy lotniczej ani słychu. Szembek [wiceminister spraw zagranicznych] polecił mi, bym odszukał Hankeya z ambasady brytyjskiej i w rozmowie z nim nie szczędził go na temat wykonywania przez nich sojuszu. Wykonałem to zlecenie ściśle według otrzymanych instrukcji, mimo że Hankeya znałem od lat i żyłem z nim w przyjaźni. Spytałem go, gdzie jest ich pomoc, określona w sojuszu jako „with all their forces in power”. [...] Zapytałem o pomoc lotniczą. Hankey trochę się bronił, mówiąc, że zaraz w pierwszych dniach wojny lotniska w Polsce zostały zniszczone i nie można było na nich lądować. „No dobrze, więc dlaczego nie atakujecie na zachodzie?” Kłopotliwe milczenie i smutny niepokój w jego oczach. Jasne było, że rozmowa ta nie miała już żadnego praktycznego znaczenia.
Krzemieniec, 10 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Około godziny 18.00 ruszyliśmy i my w stronę mostu [...]. Tymczasem zapadła noc, w znacznej ciżbie jedni płakali i modlili się, inni klęli i pomstowali na wszystko i wszystkich. Były wypadki samobójstw. Ten i ów schylił się i schował ukradkiem grudkę ziemi do kieszeni. Patos tych scen był nie do opisania. [...]
Upokorzeni i z goryczą piołunu w ustach, jechaliśmy teraz przez terytorium Rumunii. W ulewny deszcz przez Starożyniec dotarliśmy o 2.00 do Czerniowiec. Miasto było zawalone uchodźcami. Pojechaliśmy do naszego konsulatu [...]. Tam dopiero dowiedziałem się, że granicę Polski przekroczył też Śmigły, co w ówczesnym położeniu, gdy biły się jeszcze poszczególne jednostki i przy panujących wtedy nastrojach — zrobiło straszne wrażenie.
Kuty–Czerniowce, 17/18 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.